piątek, 8 czerwca 2018

Ścigając cienie


              Bycie bardem oznaczało szacunek społeczeństwa i wcale przyjemną pracę w oparach alkoholu. Minstrel nakładał jednak na swoich podopiecznych również obowiązki, od których nie wolno było się wymigiwać. Takie jak na przykład wizyta w miejscu nawiedzanym przez złe moce.
Gniewko wziął głęboki oddech i jeszcze raz spróbował przekonać sam siebie, że da radę. Wyczuwał wyraźnie zakłócenia w miejscowej aurze, znać: coś niedobrego musiało się tu panoszyć. Zła energia rezonowała nieprzyjemnie w jego ciele. Odciskała też piętno na żyjących we wsi ludziach. Częściej niż zwykle oglądali się przez ramię i podskakiwali na widok każdego cienia, nawet jeśli nie rozumieli dlaczego. Potrzebowali pomocy, jakiej udzielić mógł im tylko człowiek obdarzony mocą. A Gniewko odziedziczył ją z obu stron, choć bardowska magia ojca wyraźnie przeważała. Westchnął ciężko, mocniej ściskając w dłoniach drewniany flet. Jego ojciec był bardem z prawdziwego zdarzenia. Potrafił radzić sobie z każdą siłą nieczystą, a gdy nie wystarczały struny, bez wahania sięgał po szablę, jak nakazywał słowiański obyczaj. Gniewko nie umiał jednak robić bronią. Tak po prawdzie, to rzadko mierzył się z demonami w pojedynkę. Jego dar potrafił za to ukoić skołatane nerwy czy przegnać z ciała chorobę. Jeśli jednak nie pozbędzie się źródła kłopotów, jakim była siła nieczysta, nie pomoże tym ludziom.
              Wziął wreszcie głęboki oddech i zaczął grać. Czuł, jak jego świadomość osuwa się w astral. Otoczyła go plątanina białych linii, zmieniających się pod wpływem świata rzeczywistego. Należało w niej wypatrywać ciemnych plam, śladów demonicznej obecności. Gniewko był niemal pewien, że dostrzegł jedną z nich. Spróbował nagiąć pajęczynę do swojej woli i odciąć biesa od reszty świata duchowego. Udało się! Nie oczekiwał, że to tak łatwo pójdzie! Już miał wybudzić się z transu, gdy ciemna plama pojawiła się znowu, tym razem jakby na granicy poziomów astralnych. To nie wyglądało dobrze. Musiał osunąć się głębiej we własną świadomość, żeby móc zmierzyć się z upiorem. Taka jednak była jego powinność. Poczuł, że jego pogrążone w letargu ciało stało się jakby odleglejsze. Białe linie zlewały się w coraz to bardziej abstrakcyjne kształty, w niczym nie przypominające świata, który znał. Tymczasem demon był tuż-tuż, dosłownie na wyciągnięcie ręki! Umknął jednak, gdy tylko bard spróbował go osaczyć. Gniewko poczuł przypływ irytacji. Przeklęty bies! Igrał sobie z nim, to przybliżając się, to znów umykając dalej w astral. A każda chwila pogoni coraz bardziej wysysała z barda siły. Korzystając z mocy na moment można było stać się niemalże równym bogom. Potem jednak do głosu dochodziło człowieczeństwo, gdy ciało zaczynało domagać się swoich praw. W oka mgnieniu pojawiało się obezwładniające zmęczenie, nierzadko przeradzające się w chorobę. A Gniewko, nieobyty w podróżach astralnych, zdecydowanie za późno zorientował się, że przekroczył granicę, gdy bezpiecznie mógł korzystać ze swoich zdolności. Linie przestały być posłuszne jego woli. Plamy ciemności rozrastały się, osaczając go dokładnie tak, jak on sam przed chwilą próbował osaczyć biesa. Ledwie jego serce zabiło kilka razy w szaleńczym rytmie, otoczyła go ciemność. I już wiedział: przegrał. Rozgoryczony porażką spróbował wybudzić się z transu. Na próżno. Mrok, jaki zastąpił astralną pajęczynę, trzymał go mocno, ciągnął coraz mocniej do siebie. Na nic zdało się szarpanie i wzywanie imienia Minstrela. W świecie materialnym oddech barda zaczął się rwać, a palce drżeć. Melodia załamała się. Był zgubiony.
              Nagle czerń cofnęła się. Gniewko dopiero po chwili zrozumiał, co było tego powodem. W astralu rozległ się nowy dźwięk, tak doskonale doń dopasowany, że niemal niesłyszalny. Razem z nim pojawiły się na nowo białe linie. Zafalowały pod wpływem niewielkiego wyładowania mocy. Bies zaskowyczał, gdy zacisnęły się wokół niego. Bard zafascynowany patrzył, jak ciemne plamy najpierw zlewają się w podobny człowiekowi kształt, by po chwili zniknąć w rozbłysku światła. Obezwładniająca niemoc powoli go opuszczała. Teraz słyszał już wyraźnie – ktoś grał na lutni, spiesząc mu z pomocą. Jej czysty, słodki dźwięk przypominał mu rodzinny dom. Ojca opartego o kaflowy piec, jakby od niechcenia trącającego struny. Matkę, związującą ze sobą pęki ziół. Siostrę, piszącą równe rzędy run pod czujnym okiem nauczycielki. Nawet się nie zorientował, kiedy melodia poprowadziła go przez kolejne poziomy astralne.

*

              Otworzył oczy, czując się, jakby nie spał od tygodnia. Słonce raziło go nieznośnie, w skroniach pulsował ból. Mimo to zmusił się do rozwarcia powiek. Natychmiast po policzkach spłynęły mu łzy.
- Nie spiesz się, przyjacielu – usłyszał spokojny kobiecy głos. – Pośpiech to jest wskazany przy łapaniu pcheł.
Zamrugał i potarł oczy skostniałą dłonią.
- Aleś się wpakował w astral, pogratulować. Bardzo to było głupie, ganiać się po nim ze zwodnikiem – zakpiła lutnistka. – Nie masz chyba doświadczenia w walce z demonami?
- No nie – wreszcie zdołał się jej przyjrzeć. Zdziwiło go, jak bardzo była młoda, młodsza chyba od niego. Kucała oparta o ścianę domu, z dłońmi skrzyżowanymi na pudle instrumentu i przyglądała mu się jasnymi oczyma.
- To po co żeś się w to pakował? – zapytała, odgarniając kosmyk ciemnych włosów.
- Bo tak trzeba – wzruszył ramionami. – Dziękuję za pomoc.
Pokręciła głową, uśmiechając się pod zadartym noskiem.
- Do usług, przyjacielu. Sama kilka razy się wpakowałam prosto w paszczę demona – przyznała. -  Jak cię wołają?
- Gniewko – wyciągnął rękę w jej stronę.
- Jestem Audrey.
- Chodząca We Śnie? – zdziwił się.
- Tak mnie teraz nazywacie? – zaśmiała się. – Na to wygląda, że ta. Powiedz mi lepiej, czy możesz wstać? Tak? No to chodźmy. Dziwnie się już na nas patrzą.
- Przecież uwolniliśmy ich od demona! – zaprotestował.
- Owszem. Ale raczej nam nie podziękują – wyciągnęła ku niemu rękę. Gniewko przez moment wahał się, bo duma nie pozwalała mu przyjąć pomocy. Nagły atak zawrotów głowy przekonał go, że jednak warto ująć delikatną dłoń. Audrey okazała się silniejsza niż spodziewałby się po niewieście, zwłaszcza takiej, która – jeśli wierzyć krążącym wśród bardów plotkom - większość czasu spędza w astralu.
- Czemu niby mają nie okazać wdzięczności? – zapytał, starając się ignorować ból w skroniach.
- Bo widzisz: jak demon jest, to jakoś wszyscy potrafią udawać, że go nie ma. Ale jak ktoś się go pozbędzie, to już trzeba przyznać, że demon jednak był. A demony nie biorą się znikąd, tylko wyłażą z ludzi. I właśnie dlatego łatwiej jest je ignorować, niż stawić im czoła – wyjaśniła Audrey, wspinając się na siodło. Spojrzała tylko przez ramię, czy Gniewko poszedł w jej ślady. Chwilę później galopowali traktem, nieżegnani przez nikogo, ścigając wydłużające się cienie, w których jeszcze nie zdążył zagnieździć się nowy demon.