Bycie bardem oznaczało szacunek społeczeństwa i wcale przyjemną pracę w oparach alkoholu. Minstrel
nakładał jednak na swoich podopiecznych również obowiązki, od których nie wolno
było się wymigiwać. Takie jak na przykład wizyta w miejscu nawiedzanym przez
złe moce.
Gniewko wziął głęboki oddech i jeszcze raz spróbował przekonać sam
siebie, że da radę. Wyczuwał wyraźnie zakłócenia w miejscowej aurze, znać: coś
niedobrego musiało się tu panoszyć. Zła energia rezonowała nieprzyjemnie w jego
ciele. Odciskała też piętno na żyjących we wsi ludziach. Częściej niż zwykle
oglądali się przez ramię i podskakiwali na widok każdego cienia, nawet jeśli
nie rozumieli dlaczego. Potrzebowali pomocy, jakiej udzielić mógł im tylko
człowiek obdarzony mocą. A Gniewko odziedziczył ją z obu stron, choć bardowska
magia ojca wyraźnie przeważała. Westchnął ciężko, mocniej ściskając w dłoniach
drewniany flet. Jego ojciec był bardem z prawdziwego zdarzenia. Potrafił radzić
sobie z każdą siłą nieczystą, a gdy nie wystarczały struny, bez wahania sięgał
po szablę, jak nakazywał słowiański obyczaj. Gniewko nie umiał jednak robić
bronią. Tak po prawdzie, to rzadko mierzył się z demonami w pojedynkę. Jego dar
potrafił za to ukoić skołatane nerwy czy przegnać z ciała chorobę. Jeśli jednak
nie pozbędzie się źródła kłopotów, jakim była siła nieczysta, nie pomoże tym
ludziom.
Wziął wreszcie głęboki oddech i
zaczął grać. Czuł, jak jego świadomość osuwa się w astral. Otoczyła go
plątanina białych linii, zmieniających się pod wpływem świata rzeczywistego. Należało
w niej wypatrywać ciemnych plam, śladów demonicznej obecności. Gniewko był
niemal pewien, że dostrzegł jedną z nich. Spróbował nagiąć pajęczynę do swojej
woli i odciąć biesa od reszty świata duchowego. Udało się! Nie oczekiwał, że to tak łatwo pójdzie! Już miał wybudzić się z transu, gdy ciemna plama
pojawiła się znowu, tym razem jakby na granicy poziomów astralnych. To nie
wyglądało dobrze. Musiał osunąć się głębiej we własną świadomość, żeby móc zmierzyć
się z upiorem. Taka jednak była jego powinność. Poczuł, że jego pogrążone w
letargu ciało stało się jakby odleglejsze. Białe linie zlewały się w coraz to
bardziej abstrakcyjne kształty, w niczym nie przypominające świata, który znał.
Tymczasem demon był tuż-tuż, dosłownie na wyciągnięcie ręki! Umknął jednak, gdy
tylko bard spróbował go osaczyć. Gniewko poczuł przypływ irytacji. Przeklęty
bies! Igrał sobie z nim, to przybliżając się, to znów umykając dalej w astral.
A każda chwila pogoni coraz bardziej wysysała z barda siły. Korzystając z mocy
na moment można było stać się niemalże równym bogom. Potem jednak do głosu
dochodziło człowieczeństwo, gdy ciało zaczynało domagać się swoich praw. W oka
mgnieniu pojawiało się obezwładniające zmęczenie, nierzadko przeradzające się w
chorobę. A Gniewko, nieobyty w podróżach astralnych, zdecydowanie za późno
zorientował się, że przekroczył granicę, gdy bezpiecznie mógł korzystać ze
swoich zdolności. Linie przestały być posłuszne jego woli. Plamy ciemności
rozrastały się, osaczając go dokładnie tak, jak on sam przed chwilą próbował
osaczyć biesa. Ledwie jego serce zabiło kilka razy w szaleńczym rytmie,
otoczyła go ciemność. I już wiedział: przegrał. Rozgoryczony porażką spróbował
wybudzić się z transu. Na próżno. Mrok, jaki zastąpił astralną pajęczynę,
trzymał go mocno, ciągnął coraz mocniej do siebie. Na nic zdało się szarpanie i
wzywanie imienia Minstrela. W świecie materialnym oddech barda zaczął się rwać,
a palce drżeć. Melodia załamała się. Był zgubiony.
Nagle czerń cofnęła się. Gniewko
dopiero po chwili zrozumiał, co było tego powodem. W astralu rozległ się nowy
dźwięk, tak doskonale doń dopasowany, że niemal niesłyszalny. Razem z nim
pojawiły się na nowo białe linie. Zafalowały pod wpływem niewielkiego wyładowania
mocy. Bies zaskowyczał, gdy zacisnęły się wokół niego. Bard zafascynowany
patrzył, jak ciemne plamy najpierw zlewają się w podobny człowiekowi kształt,
by po chwili zniknąć w rozbłysku światła. Obezwładniająca niemoc powoli go
opuszczała. Teraz słyszał już wyraźnie – ktoś grał na lutni, spiesząc mu z
pomocą. Jej czysty, słodki dźwięk przypominał mu rodzinny dom. Ojca opartego o
kaflowy piec, jakby od niechcenia trącającego struny. Matkę, związującą ze sobą
pęki ziół. Siostrę, piszącą równe rzędy run pod czujnym okiem nauczycielki.
Nawet się nie zorientował, kiedy melodia poprowadziła go przez kolejne poziomy
astralne.
*
Otworzył oczy, czując się, jakby
nie spał od tygodnia. Słonce raziło go nieznośnie, w skroniach pulsował ból. Mimo to zmusił się do rozwarcia powiek. Natychmiast po policzkach spłynęły
mu łzy.
- Nie spiesz
się, przyjacielu – usłyszał spokojny kobiecy głos. – Pośpiech to jest wskazany
przy łapaniu pcheł.
Zamrugał i
potarł oczy skostniałą dłonią.
- Aleś się
wpakował w astral, pogratulować. Bardzo to było głupie, ganiać się po nim ze
zwodnikiem – zakpiła lutnistka. – Nie masz chyba doświadczenia w walce z
demonami?
- No nie –
wreszcie zdołał się jej przyjrzeć. Zdziwiło go, jak bardzo była młoda, młodsza
chyba od niego. Kucała oparta o ścianę domu, z dłońmi skrzyżowanymi na pudle
instrumentu i przyglądała mu się jasnymi oczyma.
- To po co żeś
się w to pakował? – zapytała, odgarniając kosmyk ciemnych włosów.
- Bo tak trzeba
– wzruszył ramionami. – Dziękuję za pomoc.
Pokręciła głową,
uśmiechając się pod zadartym noskiem.
- Do usług,
przyjacielu. Sama kilka razy się wpakowałam prosto w paszczę demona –
przyznała. - Jak cię wołają?
- Gniewko –
wyciągnął rękę w jej stronę.
- Jestem Audrey.
- Chodząca We
Śnie? – zdziwił się.
- Tak mnie teraz
nazywacie? – zaśmiała się. – Na to wygląda, że ta. Powiedz mi lepiej, czy możesz
wstać? Tak? No to chodźmy. Dziwnie się już na nas patrzą.
- Przecież
uwolniliśmy ich od demona! – zaprotestował.
- Owszem.
Ale raczej nam nie podziękują – wyciągnęła ku niemu rękę. Gniewko przez moment
wahał się, bo duma nie pozwalała mu przyjąć pomocy. Nagły atak zawrotów głowy
przekonał go, że jednak warto ująć delikatną dłoń. Audrey okazała się
silniejsza niż spodziewałby się po niewieście, zwłaszcza takiej, która – jeśli
wierzyć krążącym wśród bardów plotkom - większość czasu spędza w astralu.
- Czemu niby
mają nie okazać wdzięczności? – zapytał, starając się ignorować ból w
skroniach.
- Bo widzisz:
jak demon jest, to jakoś wszyscy potrafią udawać, że go nie ma. Ale jak ktoś
się go pozbędzie, to już trzeba przyznać, że demon jednak był. A demony nie
biorą się znikąd, tylko wyłażą z ludzi. I właśnie dlatego łatwiej jest je
ignorować, niż stawić im czoła – wyjaśniła Audrey, wspinając się na siodło.
Spojrzała tylko przez ramię, czy Gniewko poszedł w jej ślady. Chwilę później
galopowali traktem, nieżegnani przez nikogo, ścigając wydłużające się cienie, w
których jeszcze nie zdążył zagnieździć się nowy demon.