Dźwięk
kornetu nakreślił kształt pomieszczenia. Mistrz Natterkönig czekał cierpliwie,
aż wzywający go bard skończy tworzyć wizję. Patrzył, jak piętrzą się łuki i
układają się omszałe kamienie. Ciemna, wilgotna piwnica nie była miejscem,
którego się spodziewał. Chwilę później pomiędzy cieniami zmaterializowała się
szczupła postać. Czy to przez zacięty wyraz twarzy, czy też przez coś w jej
ruchach zdawała się pasować do tego miejsca. Za pasek przy zwykłym letniku z
ciemnej materii zatknęła czarny kornet. Na szyi zawiesiła srebrny medalion z
triskelionem. W milczeniu przyglądała się starszemu bardowi.
- Jak mniemam, poznam twoje imię i powód wezwania? –
zagadnął lutnista. Kątem oka zauważył niewielki kształt, przemykający pod
ścianą.
- Możecie mi mówić Savar, mości pani Natterkönig – dygnęła
sztywno. – Chcę, abyście udzielili mi lekcji. Chodzą słuchy, że umiecie panować
nad smokami. Pragnę poznać tę sztukę.
Bard uniósł brwi w niemym zdziwieniu.
- Nie przyjmuję już uczniów, moja panno. Nie spełnię więc
twojej prośby. Jeśli to wszystko, pozwolisz, że się pożegnamy.
- Nie rozumiemy się, panie Natterkönig. Ja nie proszę. Ja
żądam. Bo widzisz, rzuciłam zaklęcie podobne trupiej świecy. Dopóki ja nie
zechcę, nie opuścisz astralu.
Jeśli lutnista poczuł niepokój, nie dał tego po sobie
poznać.
- Dobrze. W takim razie pozwolisz, że usiądę? – w piwnicy
rozległ się łagodny, podparty dźwięk lutni. Astral zareagował natychmiast,
tworząc prosty drewniany stołek. Savar sapnęła, marszcząc czoło. Przez moment
kornet próbował zdominować melodię, ale szybko dała za wygraną. Mistrz
Natterkönig usiadł, opierając główkę lutni o kolano.
- Udzielę ci dzisiaj pewnej lekcji – odezwał się. – Jesteś
bezczelna. Znam co prawda wielu bardów, których Minstrel obdarzył tą cechą, ty
jesteś jednak do tego pewna siebie i pokładasz zbyt wielką wiarę we własne
umiejętności. A takie połączenie może cię kiedyś zgubić na trakcie. Ucz się
więc! – mimo że wyobrażenie lutni cały czas spoczywało nieruchome, piwnicę
wypełnił odgłos strun. Tym razem jednak brakowało w nim słodkości zwyczajnej
temu instrumentowi. Lutnia odezwała się dziko, drapieżnie, szarpana w sposób,
który łamał wszystkie zasady zawarte w mądrych traktatach. Zaraz też melodii
odpowiedział niski pomruk, z każdą chwilą nabierający mocy. Niepozorny kształt
oderwał się od cieni i począł rosnąć. Savar sięgnęła po kornet, nabrała
powietrza w płuca, jednak ryk zagłuszył dźwięk instrumentu. Do dziewczyny
zbliżał się smok. Olbrzymi, pokryty szarą łuską. Ni to kroczył, ni to pełznął
po kamiennej posadzce, z bursztynowymi oczyma wbitymi w ofiarę. Uniósł łeb i
wyrzucił z paszczy strumienie ognia. Płomienie z rykiem ogarnęły piwnicę. Savar
uniosła ręce, próbowała się zasłonić. Udało jej się nagiąć astral do swojej
woli, ogień z sykiem zgasł tuż przed nią. Natterkönig siedział niewzruszony,
przyglądając się pojedynkowi młodej bardki ze smokiem. Bestia ryknęła i sypiąc
iskrami z paszczy, rzuciła się na dziewczynę. Ta nie zdążyła uskoczyć. Szpony
zgrzytnęły jednak o posadzkę, gdy umknęła z astralu. Smok prychnął z
niezadowoleniem. Zaraz jednak lutnia odezwała się łagodnie, kojąco. Podziałało.
Stwór począł się kurczyć i rozpływać w cieniu. Gdy zniknął całkiem, Mistrz Natterkönig
westchnął ciężko. Dopiero kiedy upewnił się, że jest sam w astralu, ukrył twarz
w dłoniach. Ten pokaz siły kosztował go zdecydowanie zbyt wiele wysiłku.
Tymczasem
z cienia wyłonił się perski kot. Bard podniósł głowę i uśmiechnął się na jego
widok.
- Rychło w czas, przyjacielu – powiedział, odsuwając lutnię.
Kocur wskoczył na kolana i zamruczał od niechcenia. Po czym ugryzł barda w
dłoń. Tak w ramach przyjaźni.