wtorek, 6 października 2020

Szukając siebie

Bogowie mieli doprawdy dziwne wizje świata. Zawsze, kiedy Badylarze zdawało się, że zaczyna coś z tego rozumieć, że widzi jakiś wzór, z szyderczym chichotem stawiali na jej drodze element psujący całą tę układankę. Przez ostatnie siedem lat życie było proste, a nawet jeśli się komplikowało, to rapier, siwucha i szałamaja skutecznie pomagały rozwiązać problemy. Badylara walczyła, gdy uznała, że może wygrać albo gdy akurat naszła ją ochota na igranie ze śmiercią. W siwusze i prostych uciechach szukała rozrywki i zapomnienia. I grała, kiedy wymagało tego od niej prawo bardów. Takie życie jej odpowiadało. Przynajmniej do czasu próby srebra, do której podeszła tylko po to, żeby utrzeć nosa pewnemu bardowi kpiącemu, że sobie nie poradzi, a nie dlatego, że wierzyła we własne umiejętności. Tak po prawdzie to spodziewała się, że raczej Minstrel pokarze ją za bezczelność. Stało się jednak inaczej. Ku zdumieniu starszyzny a także samej Badylary przeszła próbę. Z tej radości, a może i ulgi, że jednak przeżyła, poszła do najpodlejszej karczmy i przepiła całą zawartość sakiewki. Może gdyby tego nie zrobiła, sprawy potoczyłby się inaczej.

              Tymczasem po prawie tygodniu nieustannej biesiady, w której rozbiła kilka łbów, a niektórych kompanów chyba nawet wyprawiła w zaświaty, ktoś bezczelnie wyciągnął ją z rynsztoka i wsadził jej głowę do końskiego koryta z wodą. Kiedy prawie się udusiła, czyjaś dłoń z wprawą wyciągnęła ją i cisnęła na ziemię. Badylara podniosła się, plując i prychając, gotowa zabić napastnika, choćby i dla zasady. Zachwiała się jednak, gdy świat zawirował jej w oczach i jedyne, na co się zdobyła, to obrzucenie go stekiem słowiańskich przekleństw. Ku zdumieniu awanturnicy starszy bard odezwał się w tymże języku:

- Naprawdę sądzisz, że Kasimira chciałaby dla ciebie takiego losu?

Badylara ze zdziwienia aż splunęła na ziemię.

- Skąd znasz moją mistrzynię? – warknęła, ocierając usta rękawem.

- Ja i Kasimira byliśmy przyjaciółmi – odparł. – Mam coś, co do niej należało – wyciągnął dłoń w jej stronę. Gdy rozluźnił palce, dziewczyna zobaczyła srebrną broszę w kształcie triskelionu. Chciwie sięgnęła po błyskotkę, mężczyzna odsunął się jednak z gracją, której nie spodziewała się po kimś w jego wieku.

- Oddaj ją! Powinna należeć do mnie! – krzyknęła Badylara. Gdyby nie złoty triskelion na szyi przybysza, zapewne rzuciłaby się na niego i siłą zabrała pamiątkę po zmarłej nauczycielce. Tak jednak tylko zaciskała pięści i starała się opanować.

- Powinna – zgodził się. – I oddam ci ją. Pod warunkiem, że udowodnisz mi, że Kasimira wychowała bardkę a nie dzikie zwierzę. Przysięgniesz mi na Minstrela, że pozwolisz mi zawalczyć o twoją duszę? – wyciągnął dłoń w stronę awanturnicy. Przez moment chciała odmówić, w końcu jednak chwyciła jego rękę.

- Niech będzie. Przysięgam – warknęła.

              I tak wylądowała w Wiedniu. Po siedmiu latach włóczenia się z rębajłami, pojedynków i szukania śmierci na trakcie. Wszystko dla przeklętej srebrnej błyskotki, która i tak powinna należeć do niej! Mistrz Natterkönig nie dawał jednak za wygraną. Musiała przyznać, że był nadzwyczaj miły i cierpliwy. Kazał co prawda obiecać, że pod jego dachem nie wywoła awantury, a i w mieście Badylara musiała zachowywać się przykładnie. Z trudem jej się to udawało. Spędzała dnie ćwicząc grę na flecie, czasami grając duety z młodą podopieczną wiedeńskiego lutnisty. Smarkula też była z Królestwa. To wyjaśniało, skąd pludrak nauczył się ich języka. Że też mu się chciało zbierać bachory po traktach. Tę przygarnął jeszcze przed zaplecinami, bo nosiła germańskie imię: Audrey. Koszmarnie irytowała Badylarę; była wiecznie przestraszona, naiwna i za wszelką cenę chciała nauczyć się przetrwania w bardowskim fachu. Do tego kogoś jej przypominała, ale jakoś Badylarze nie chciało się myśleć, kogo. Bo jeszcze by się okazało, że jakąś panienkę, którą kiedyś wywlokła z dworu podczas jakiegoś zajazdu. Młoda łaziła jednak za nią wszędzie, a to proponując pokazanie miasta, a to wypytując o przygody na trakcie, a to znowu wpatrując się w nią z podziwem, jakby Badylara była żywym wcieleniem Minstrela. Jakoś tak głupio było się od niej opędzać ze względu na mistrza Natterköniga.

              I tak było aż do tego feralnego dnia, kiedy wybrały się na jarmark. Młoda lutnistka wodziła wielkimi oczyma za wielobarwnymi strojami, wędrownymi kuglarzami i oferującymi wróżby oszustami. Badylarę najbardziej zainteresowały noże i stragan z piwem. Oglądała przepiękne i całkiem użyteczne cacka, gdy usłyszała za sobą szydercze śmiechy. Odwróciła się, ciągle jeszcze trzymając w dłoni dobrze wyważone ostrze. Grupa wypomadowanych pludraków pokazywała ją sobie palcami. Nie musiała rozumieć germańskiego, żeby wiedzieć, o co chodzi: bawiła ich baba z bronią. Niepomna pisku Audrey i przerażonych krzyków handlarza, pewniej ścisnęła ostrze i ruszyła w stronę mężczyzn. Miny im zrzedły, bo od razu widać było, że nie potrafili robić żelastwem, a zbrojnych pachołów najwyraźniej zostawili w swoim pałacyku. Badylara uśmiechnęła się, a blizna na lewym policzku stała się upiornym przedłużeniem tego grymasu. To nie będzie pojedynek. To będzie rzeź.

              Nagle ktoś szarpnął ją za rękaw. Badylara już chciała kopniakiem odtrącić natręta, gdy rozpoznała drobniutką sylwetkę Audrey. Smarkula z całej siły trzymała awanturnicę, w szarych oczach błyszczała determinacja. I nagle Badylara zrozumiała, skąd zna to spojrzenie. Bogowie, jak ta dziewczyna była podobna do mistrzyni Kasimiry! No, nie fizycznie oczywiście, ale coś w tych oczach tak bardzo ją przypominało... I chyba właśnie to sprawiło, że Badylara odpuściła. Po raz pierwszy od siedmiu lat ograniczyła się do ostentacyjnego splunięcia i oddała przerażonemu handlarzowi broń. Miała wrażenie, że coś się w niej rozpada na strzępy, jakby nagle zamorska choroba skręciła jej kiszki. Otępiała pozwoliła się zaprowadzić do kamienicy mistrza Natterköniga. Na Minstrela, mało brakowało, a złamałaby dane mu słowo. Ba, pewnie nie uniknęłaby stryczka za zabójstwo w centrum miasta.

              Odchorowała to prawie równie parszywie, co pierwszy łyk siwuchy. No, może nie aż tak, bo nie rzygała przy każdym ruchu, ale cierpiała równie mocno i nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła, jakby bebechy wywracały się w niej na drugą stronę. Jakby krew wszystkich ludzi, którzy w ostatnich latach mieli pecha nawinąć jej się pod rapier, wołała teraz o zemstę. Albo jakby Minstrel wreszcie uznał, że przestanie tolerować jej wybryki. Badylara spędziła kilka dni zwinięta w kłębek na sienniku. Czuła się jak ci wilkołacy, którzy co pełnię porastali sierścią i rzucali się na dzikie gonitwy po lasach. A nawet gorzej, bo dawna postać nie wracała z pierwszym blaskiem jutrzenki. Przemiana trwała i najwyraźniej nic nie dało się temu zaradzić.

Audrey przychodziła do niej, przynosiła wodę i cienki rosół, ale awanturnica nie miała siły jeść. Co jakiś czas do pokoju zaglądał i mistrz Natterkönig, przyglądając jej się z łagodnym uśmiechem. Jeśli ktoś wiedział, co się dzieje z Badylarą, to tylko i wyłącznie on. Ale najwyraźniej nie zamierzał dzielić się tą wiedzą.

Wszystko skończyło się któregoś wieczoru. Nagle Badylara po prostu wiedziała, co ma zrobić. Wstała, obmyła się w misce z wodą i porządnie zaplotła warkocz, w duchu pokazując figę Strzybogowi, targającego włosy niewiast noszących w sobie moc. Jeśli miała kaprys zapleść swoje rude kłaki, to tak zrobi i już.

Nieco chwiejnym krokiem, ciągle jeszcze wyczerpana, weszła w końcu na poddasze i zastukała pięścią do drzwi pracowni mistrza Natterköniga.

- Macie tu jakieś miejsce, gdzie tańczy wiatr i gdzie można złożyć przysięgę Minstrelowi? – zapytała.

- Mamy. Na wzgórzach, za miastem – powiedział, odkładając na pulpit oprawną w skórę księgę. – Mogę ci jutro pokazać, jeśli zechcesz.

- Nie. Ja muszę złożyć przysięgę teraz. Już, natychmiast.

- Dobrze więc, jeśli taka twoja wola. Pójdę z tobą przynajmniej do bram, inaczej strażnicy nie wpuszczą cię do świtu – wstał, zdejmując burego persa z kolan. Kocur miauknął przeciągle i ze złością ugryzł go w rękę, ale lutnista nic sobie z tego nie zrobił.

- Dziękuję wam, mistrzu – Badylara skłoniła głowę. – Za to wszystko.

- Sobie samej powinnaś dziękować, dziecko – odparł. – Nikt na siłę nie oświetli ci drogi, nawet sam Minstrel. Zdradzisz mi, co zechcesz mu ślubować?

- Jeśli mistrz wybaczy, to nie teraz.

- Oczywiście - pierwszy raz uśmiechnął się do niej z prawdziwą sympatią. – A wiesz już chociaż, co dokładnie chcesz obiecać?

Badylara odwzajemniła uśmiech. Wiedziała, po raz pierwszy od dawna naprawdę wiedziała, co chce i co powinna zrobić. Chciała przysiąc Minstrelowi, że dopilnuje, żeby trakt stał się bezpieczniejszym miejscem. Nie dla wszystkich, rzecz jasna, to byłoby niemożliwe. Ale przynajmniej dla tej małej. Niech chociaż ona wyjeżdża na niego bezpiecznie.