Bogowie mieli doprawdy dziwne
wizje świata. Zawsze, kiedy Badylarze zdawało się, że zaczyna coś z tego
rozumieć, że widzi jakiś wzór, z szyderczym chichotem stawiali na jej drodze
element psujący całą tę układankę. Przez ostatnie siedem lat życie było proste,
a nawet jeśli się komplikowało, to rapier, siwucha i szałamaja skutecznie
pomagały rozwiązać problemy. Badylara walczyła, gdy uznała, że może wygrać albo
gdy akurat naszła ją ochota na igranie ze śmiercią. W siwusze i prostych uciechach
szukała rozrywki i zapomnienia. I grała, kiedy wymagało tego od niej prawo bardów.
Takie życie jej odpowiadało. Przynajmniej do czasu próby srebra, do której
podeszła tylko po to, żeby utrzeć nosa pewnemu bardowi kpiącemu, że sobie nie
poradzi, a nie dlatego, że wierzyła we własne umiejętności. Tak po prawdzie to
spodziewała się, że raczej Minstrel pokarze ją za bezczelność. Stało się jednak
inaczej. Ku zdumieniu starszyzny a także samej Badylary przeszła próbę. Z tej
radości, a może i ulgi, że jednak przeżyła, poszła do najpodlejszej karczmy i
przepiła całą zawartość sakiewki. Może gdyby tego nie zrobiła, sprawy
potoczyłby się inaczej.
Tymczasem
po prawie tygodniu nieustannej biesiady, w której rozbiła kilka łbów, a
niektórych kompanów chyba nawet wyprawiła w zaświaty, ktoś bezczelnie wyciągnął
ją z rynsztoka i wsadził jej głowę do końskiego koryta z wodą. Kiedy prawie się
udusiła, czyjaś dłoń z wprawą wyciągnęła ją i cisnęła na ziemię. Badylara
podniosła się, plując i prychając, gotowa zabić napastnika, choćby i dla
zasady. Zachwiała się jednak, gdy świat zawirował jej w oczach i jedyne, na co
się zdobyła, to obrzucenie go stekiem słowiańskich przekleństw. Ku zdumieniu
awanturnicy starszy bard odezwał się w tymże języku:
- Naprawdę sądzisz, że Kasimira chciałaby dla ciebie takiego
losu?
Badylara ze zdziwienia aż splunęła na ziemię.
- Skąd znasz moją mistrzynię? – warknęła, ocierając usta
rękawem.
- Ja i Kasimira byliśmy przyjaciółmi – odparł. – Mam coś, co
do niej należało – wyciągnął dłoń w jej stronę. Gdy rozluźnił palce, dziewczyna
zobaczyła srebrną broszę w kształcie triskelionu. Chciwie sięgnęła po
błyskotkę, mężczyzna odsunął się jednak z gracją, której nie spodziewała się po
kimś w jego wieku.
- Oddaj ją! Powinna należeć do mnie! – krzyknęła Badylara.
Gdyby nie złoty triskelion na szyi przybysza, zapewne rzuciłaby się na niego i
siłą zabrała pamiątkę po zmarłej nauczycielce. Tak jednak tylko zaciskała
pięści i starała się opanować.
- Powinna – zgodził się. – I oddam ci ją. Pod warunkiem, że
udowodnisz mi, że Kasimira wychowała bardkę a nie dzikie zwierzę. Przysięgniesz
mi na Minstrela, że pozwolisz mi zawalczyć o twoją duszę? – wyciągnął dłoń w
stronę awanturnicy. Przez moment chciała odmówić, w końcu jednak chwyciła jego
rękę.
- Niech będzie. Przysięgam – warknęła.
I tak
wylądowała w Wiedniu. Po siedmiu latach włóczenia się z rębajłami, pojedynków i
szukania śmierci na trakcie. Wszystko dla przeklętej srebrnej błyskotki, która
i tak powinna należeć do niej! Mistrz Natterkönig nie dawał jednak za wygraną.
Musiała przyznać, że był nadzwyczaj miły i cierpliwy. Kazał co prawda obiecać,
że pod jego dachem nie wywoła awantury, a i w mieście Badylara musiała
zachowywać się przykładnie. Z trudem jej się to udawało. Spędzała dnie ćwicząc
grę na flecie, czasami grając duety z młodą podopieczną wiedeńskiego lutnisty.
Smarkula też była z Królestwa. To wyjaśniało, skąd pludrak nauczył się ich
języka. Że też mu się chciało zbierać bachory po traktach. Tę przygarnął
jeszcze przed zaplecinami, bo nosiła germańskie imię: Audrey. Koszmarnie
irytowała Badylarę; była wiecznie przestraszona, naiwna i za wszelką cenę
chciała nauczyć się przetrwania w bardowskim fachu. Do tego kogoś jej
przypominała, ale jakoś Badylarze nie chciało się myśleć, kogo. Bo jeszcze by
się okazało, że jakąś panienkę, którą kiedyś wywlokła z dworu podczas jakiegoś
zajazdu. Młoda łaziła jednak za nią wszędzie, a to proponując pokazanie miasta,
a to wypytując o przygody na trakcie, a to znowu wpatrując się w nią z
podziwem, jakby Badylara była żywym wcieleniem Minstrela. Jakoś tak głupio było
się od niej opędzać ze względu na mistrza Natterköniga.
I tak
było aż do tego feralnego dnia, kiedy wybrały się na jarmark. Młoda lutnistka
wodziła wielkimi oczyma za wielobarwnymi strojami, wędrownymi kuglarzami i
oferującymi wróżby oszustami. Badylarę najbardziej zainteresowały noże i
stragan z piwem. Oglądała przepiękne i całkiem użyteczne cacka, gdy usłyszała
za sobą szydercze śmiechy. Odwróciła się, ciągle jeszcze trzymając w dłoni
dobrze wyważone ostrze. Grupa wypomadowanych pludraków pokazywała ją sobie
palcami. Nie musiała rozumieć germańskiego, żeby wiedzieć, o co chodzi: bawiła
ich baba z bronią. Niepomna pisku Audrey i przerażonych krzyków handlarza,
pewniej ścisnęła ostrze i ruszyła w stronę mężczyzn. Miny im zrzedły, bo od
razu widać było, że nie potrafili robić żelastwem, a zbrojnych pachołów
najwyraźniej zostawili w swoim pałacyku. Badylara uśmiechnęła się, a blizna na
lewym policzku stała się upiornym przedłużeniem tego grymasu. To nie będzie
pojedynek. To będzie rzeź.
Nagle
ktoś szarpnął ją za rękaw. Badylara już chciała kopniakiem odtrącić natręta,
gdy rozpoznała drobniutką sylwetkę Audrey. Smarkula z całej siły trzymała
awanturnicę, w szarych oczach błyszczała determinacja. I nagle Badylara
zrozumiała, skąd zna to spojrzenie. Bogowie, jak ta dziewczyna była podobna do
mistrzyni Kasimiry! No, nie fizycznie oczywiście, ale coś w tych oczach tak
bardzo ją przypominało... I chyba właśnie to sprawiło, że Badylara odpuściła.
Po raz pierwszy od siedmiu lat ograniczyła się do ostentacyjnego splunięcia i
oddała przerażonemu handlarzowi broń. Miała wrażenie, że coś się w niej rozpada
na strzępy, jakby nagle zamorska choroba skręciła jej kiszki. Otępiała
pozwoliła się zaprowadzić do kamienicy mistrza Natterköniga. Na Minstrela, mało
brakowało, a złamałaby dane mu słowo. Ba, pewnie nie uniknęłaby stryczka za
zabójstwo w centrum miasta.
Odchorowała
to prawie równie parszywie, co pierwszy łyk siwuchy. No, może nie aż tak, bo
nie rzygała przy każdym ruchu, ale cierpiała równie mocno i nie wiedziała, co
się z nią dzieje. Czuła, jakby bebechy wywracały się w niej na drugą stronę.
Jakby krew wszystkich ludzi, którzy w ostatnich latach mieli pecha nawinąć jej
się pod rapier, wołała teraz o zemstę. Albo jakby Minstrel wreszcie uznał, że
przestanie tolerować jej wybryki. Badylara spędziła kilka dni zwinięta w kłębek
na sienniku. Czuła się jak ci wilkołacy, którzy co pełnię porastali sierścią i
rzucali się na dzikie gonitwy po lasach. A nawet gorzej, bo dawna postać nie
wracała z pierwszym blaskiem jutrzenki. Przemiana trwała i najwyraźniej nic nie
dało się temu zaradzić.
Audrey przychodziła do niej,
przynosiła wodę i cienki rosół, ale awanturnica nie miała siły jeść. Co jakiś
czas do pokoju zaglądał i mistrz Natterkönig, przyglądając jej się z łagodnym
uśmiechem. Jeśli ktoś wiedział, co się dzieje z Badylarą, to tylko i wyłącznie
on. Ale najwyraźniej nie zamierzał dzielić się tą wiedzą.
Wszystko skończyło się któregoś
wieczoru. Nagle Badylara po prostu wiedziała, co ma zrobić. Wstała, obmyła się
w misce z wodą i porządnie zaplotła warkocz, w duchu pokazując figę
Strzybogowi, targającego włosy niewiast noszących w sobie moc. Jeśli miała
kaprys zapleść swoje rude kłaki, to tak zrobi i już.
Nieco chwiejnym krokiem, ciągle jeszcze wyczerpana, weszła w
końcu na poddasze i zastukała pięścią do drzwi pracowni mistrza Natterköniga.
- Macie tu jakieś miejsce, gdzie tańczy wiatr i gdzie można
złożyć przysięgę Minstrelowi? – zapytała.
- Mamy. Na wzgórzach, za miastem – powiedział, odkładając na
pulpit oprawną w skórę księgę. – Mogę ci jutro pokazać, jeśli zechcesz.
- Nie. Ja muszę złożyć przysięgę teraz. Już, natychmiast.
- Dobrze więc, jeśli taka twoja wola. Pójdę z tobą
przynajmniej do bram, inaczej strażnicy nie wpuszczą cię do świtu – wstał,
zdejmując burego persa z kolan. Kocur miauknął przeciągle i ze złością ugryzł
go w rękę, ale lutnista nic sobie z tego nie zrobił.
- Dziękuję wam, mistrzu – Badylara skłoniła głowę. – Za to
wszystko.
- Sobie samej powinnaś dziękować, dziecko – odparł. – Nikt
na siłę nie oświetli ci drogi, nawet sam Minstrel. Zdradzisz mi, co zechcesz mu
ślubować?
- Jeśli mistrz wybaczy, to nie teraz.
- Oczywiście - pierwszy raz uśmiechnął się do niej z
prawdziwą sympatią. – A wiesz już chociaż, co dokładnie chcesz obiecać?
Badylara odwzajemniła uśmiech. Wiedziała, po raz pierwszy od
dawna naprawdę wiedziała, co chce i co powinna zrobić. Chciała przysiąc
Minstrelowi, że dopilnuje, żeby trakt stał się bezpieczniejszym miejscem. Nie
dla wszystkich, rzecz jasna, to byłoby niemożliwe. Ale przynajmniej dla tej
małej. Niech chociaż ona wyjeżdża na niego bezpiecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz