poniedziałek, 18 stycznia 2021

Lokatorzy

 

            

Ostatni dźwięk umilkł w ścianach niewielkiego salonu. Dopiero wówczas Klaudia odważyła się spojrzeć w kierunku nauczyciela, w duchu przygotowując się na jakąś reprymendę. Tym razem jednak wąsaty, niski staruszek z uznaniem pokiwał głową, nieomal zrzucają przy tym z czoła wyświechtany kaszkiet.

- No, nawet nieźle – powiedział. – Talent to ty masz, jakąś iskrę Minstrela pewnie też. Na demona bym cię jeszcze nie wysłał, ale idzie to w dobrą stronę.

Klaudia kompletnie nie spodziewała się tej pochwały. Pan Joachim Malinowski był dziwnym człowiekiem. Zbierał wszelkie możliwe instrumenty, które inni nazywali bezużytecznymi śmieciami, do tego lubił dużo krzyczeć i marudzić, i gdyby miała wybór, nigdy nie zdecydowałaby się na naukę u niego. Był jednak jedynym starszym bardem w okolicy. Mogła więc mówić o szczęściu, gdy zgodził się ją uczyć. Chociaż powoli zaczynał budzić w niej sympatię, zdecydowanie bardziej się go bała. Zwłaszcza, gdy tak jak teraz przyglądał jej się badawczo zza szkieł okularów. Dopiero po chwili zorientowała się, że znowu zadał jakieś pytanie.

- Czy mógłby pan powtórzyć? – poprosiła.

- „Mistrz”, a nie „pan”. Skoro już Minstrel zwalił mi cię na głowę, to chociaż używaj poprawnej nomenklatury – burknął. – Pytałem o trzy magiczne cechy żelaza.

Zamrugała ze zdziwieniem. Staruszek zaśmiał się złośliwie.

- Co, spodziewałaś się, że każę ci jeszcze coś śpiewać? Tego cię nauczą na uniwersytecie. No, albo przynajmniej nie zepsują talentu, którym cię Minstrel obdarzył. Ale nie pokażą ci, co robić, gdy twój śliczny głosik zawiedzie. Więc teraz wymień mi trzy magiczne cechy żelaza. Ha, nie znasz ich!

Spuściła wzrok i potrząsnęła głową.

- No, nie rób takiej miny! Myślisz, że co, wyrzucę cię? – mistrz Joachim sięgnął po kubek. - Nie znasz, to się musisz nauczyć! Ot i cała filozofia! Zapamiętaj sobie od razu: ostrość, zawarcie zwane też blokadą i odbicie. Z resztą prawie wszystkie metale i część innych tworzyw tak ma, ale jak się zaczniemy rozdrabniać, to ci się zaraz wszystko pomiesza. Powtórz!

- Ostrość, zawarcie i odbicie – powiedziała posłusznie.

- No, kiedyś każde dziecko to wiedziało – pokiwał głową starszy bard. – Ostrość, bo wiele cieni łatwo zranić, gdy próbują się u nas materializować. Zawarcie czy blokada, bo nie pozwalają na atak siły nieczystej. I odbicie, bo jak i w lustrach można w nich zobaczyć elementy boskiego świata. Przyda ci się, jakbyś trafiła na jakiegoś wyjątkowo upartego demona. No, ale starczy na dzisiaj. Wiedzę teoretyczną nadal masz mizerną, ale w pracy głosem robisz postępy.

              Klaudia podziękowała nieśmiało. I wtedy wreszcie zebrała się na odwagę, żeby zapytać:

- Panie…znaczy mistrzu Joachimie… Bo mam taki problem…

Nauczyciel spojrzał na nią z ciekawością.

- Bo coś mi się w lodówce zalęgło…

- A to do mojej żony nie do mnie! – prychnął. – Ja się na kuchni nie znam!

- Ale to chyba raczej pana zakres kompetencji…

              Bard zamarł z kubkiem w dłoni. Zaklął pod nosem, odstawił naczynie i ruszył do kuchni. Zdecydowanym ruchem otworzył lodówkę.

- Zdrastrastwujtie tawarisz! – powitał go chóralny pisk ze środka.

Cofnął się i zamrugał, zaskoczony.

- Na wszystkich bogów, wiedziałem, że cienie się przystosowują, ale żeby aż tak! –gestem przywołał uczennicę. Przez moment obydwoje w milczeniu wpatrywali się we wnętrze lodówki.

              Przycupnięte na kostkach fety, racząc się napojem z naparstków, siedziały cztery krasnoludki. Każdy z nich ubrany był w nieco sfatygowany czerwony kubraczek, a nad rumianymi gębami pyszniły się spiczaste czapeczki z wyhaftowanym sierpem i młotem.

- Mistrzu, ja je już naprawdę próbowałam przegonić. Śpiewałam nawet tę tarantelę, której mnie mistrz nauczył – jęknęła Klaudia. – Ale nie pomogło! Z zemsty tylko nasikały mi do mleka!

- Naszie moloko! – zapiszczały chóralnie krasnoludki.

- A sypałaś sól? – zapytał poważnie bard.

- Sypałam. Wszystko rozkradły.

              Karzełki zachichotały złośliwie, odkręcając słoik z ogórkami.

- No to twoją pracą domową będzie rozwiązać problem tej gromadki – powiedział mistrz Joachim. – Podpowiem ci, że cienie gnieżdżą się zwykle w domu albo na skutek klątwy, albo przyniesione przez któregoś domownika.

- Ale ja przecież mieszkam sama… - syknęła, gdy triskelion na owiniętym wokół nadgarstka rzemieniu rozgrzał się ostrzegawczo.

- No przecież. Bodran. Zabiję sierściucha – wycedziła przez zęby. 

 

***

 

              Klaudia potrafiła być cierpliwa. Nauczyły ją tego lata studiów i kolejek w dziekanacie. Gdy obudził się bardowski dar, bardzo jej się to przydało. Teraz spędziła kilka godzin, uważnie nadsłuchując. Wreszcie poczuła, jak owinięty wokół nadgarstka medalik zapulsował ostrzegawczo. Jednocześnie usłyszała cichutki szelest, jakby coś aksamitnego otarło się o wieszak na ubrania. W końcu!

              Zdecydowanym ruchem zapaliła światło w przedpokoju, zalewając blaskiem znieruchomiałą istotę. Przez moment jej kształty falowały, jakby nie mogła zdecydować się, jak właściwie wygląda. Wreszcie zniknęły wszystkie elementy upodabniające ją do młodego mężczyzny w skórzanej kurtce, za to wysoka postać porosła długą, cętkowaną sierścią barwy cynamonu. Przez moment mrugała olbrzymimi oczyma, mieniącymi się wszystkimi odcieniami zieleni, aż wreszcie jej wzrok zogniskował się na Klaudii. Kudłatą, jakby kocią twarz przeciął radosny uśmiech.

- Klauduniu, kochana! – rozpromienił się stwór.

- Mam cię, ścierściuchu!  - Klaudia nieraz zastanawiała się, dlaczego Minstrel – bóg wszystkich bardów – postanowił zesłać jej opiekuńczego ducha w postaci miawki. Im dłużej jednak przebywała z podobnym do olbrzymiego kota stworem, tym bardziej dochodziła do wniosku, że Bodrana najzwyczajniej w świecie wyrzucono z zaświatów, czy gdzie tam sobie miawki żyją. Zwłaszcza że więcej czasu niż na pomaganiu jej w nauce bardowskiego fachu Bodran spędzał „w terenie”, czyli sprawdzając, w której knajpie uda mu się wykorzystać magiczne zdolności do ukradzenia jak największej ilości jedzenia i ulotnienia się, zanim ktoś z obsługi się zorientuje. W zasadzie mieszkanie Klaudii traktował chyba wyłącznie jako swoją sypialnię i ewentualnie stołówkę, bo zdążyła się już przekonać, że miawka może jeść na okrągło. W końcu zrezygnowana zaakceptowała jego obecność, chociaż widząc, że ubranie w domu traktuje jako zbędny luksus, postawiła warunek, że ma przybierać swoją prawdziwą postać. Tym sposobem nadal ją denerwował, ale przynajmniej nie bała się, że w środku nocy znajdzie nagiego faceta śpiącego w jakimś dziwnym miejscu.

 - Ależ oczywiście, Klauduniu, masz mnie do końca swojego ludzkiego żywota! – zawołał, szczerząc radośnie kły. – A nawet dłużej, jeśli zechcesz, bym w zaświatach towarzyszył twojej cudnej duszyczce!

              Mina mu jednak zaraz zrzedła, gdy odkrył, że bardka nie podłapała żartu. Co więcej, wcale nie wyglądała na zadowoloną! Założyła ręce na piersi i gniewnie zmarszczyła zadarty nosek. Gdy pociągnęła go w stronę kuchni, zaczął poważnie się zastanawiać, jaki składnik diety-cud padł ofiarą jego łakomstwa. Wtedy jednak otworzyła lodówkę. Natychmiast ze środka dał się słyszeć pełen oburzenia pisk: 

- Zakroj dwier, dura!

Krasnoludki siedziały teraz wokół opakowania twarożku, na którym rozłożyły coś, co wyglądało jak miniaturowe karty.

Ty agluchla, ili szto?– burknął jeden z nich. - Idi na huj!

Podniósł wzrok i zerknął w stronę otwartych drzwi. Naraz na jego zarośniętej gębie zawitał uśmiech. 

- Zdarowa, tawarisz Bodran! – zawołał radośnie.

- Co to jest? – wycedziła Klaudia.

- To? Krasnoludki!

- Widzę przecież, że nie smoki! Ale skąd one się tam wzięły?!

- A bo ja wiem? – rozłożył bezradnie ręce. Nie dała się na to nabrać.

- Przysięgnij na Minstrela, że nie masz z tym nic wspólnego! – rozkazała. Bodran poczuł niewielkie wyładowanie mocy. Klaudia mogła kształcić się od niedawna, ale dar Minstrela ujawnił się w jej głosie. Już teraz trudno było oprzeć się jej woli, zwłaszcza, gdy się złościła.

- No dobra, dobra! – jęknął w końcu. – Spotkałem je któregoś dnia na Niecałej. Wiesz, cieniom coraz trudniej się gdzieś zaczepić… To w sumie uchodźcy… I widać, jak im powiedziałem, że mieszkam u takiej jednej miłej bardki, to za mną przyszli! – przerwał, strzygąc uszami. – O, posłuchaj, czy one…

- …śpiewają hymn ZSRR? Tak! I jak dla mnie mogą sobie śpiewać i opery Mozarta, ale mają się wynieść z mojej lodówki!

 

***

 

              Klaudia wcale nie miała ochoty iść na zajęcia. W nocy nie mogła spać, bo ciągle zdawało jej się, że słyszy dobiegający z kuchni hymn ZSRR. Kiedy w końcu zasnęła, śniła o krasnoludkach budujących kolej transsyberyjską przez środek łazienki. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie odpuścić sobie wizyty na uczelni, ale potem przeliczyła niewykorzystane nieobecności. Przedstawiały liczbę ujemną. Mogłaby co prawda pójść po zwolnienie do uczelnianej szeptuchy, ale nie dość, że od czasu zyskania bardowskich zdolności nie potrafiła kłamać, to jeszcze wiekowa uzdrowicielka doskonale znała studenckie wymówki. Nie było rady, musiała wziąć się w garść i jakoś przecierpieć te wykłady. Nawet jeśli połowę miała przespać. A drugą połowę spędzić na rozmyślaniach, jak pozbyć się z lodówki tych przeklętych krasnoludków!

              Gdy idąc na przystanek, ujrzała informację o wyprzedaży w sklepie papierniczym, przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Wyglądało na to, że mieli tam żelazne pineski.

 

***

 

Jeden-zero dla krasnoludów – pomyślała z goryczą. Pamiętając słowa mistrza Joachima dotyczące trzech cech metali, hojnie wyłożyła pineski na każdej półce. Rano przekonała się, że to był jednak bardzo zły pomysł. Albo sprzedawca kłamał i pinesek wcale nie zrobiono z żelaza, albo krasnoludki nic nie wiedziały o tym, że stanowi ono śmiertelne zagrożenie dla ich gatunku. Część pinesek Klaudia znalazła powbijanych w karton z mlekiem, część została rozmieszczona na różnych strategicznych produktach spożywczych, po które rano sięgnęła zaspana dziewczyna. Co najgorsze, część zniknęła zupełnie, a złośliwe karzełki za nic nie chciały się przyznać, co z nimi zrobiły. Resztę dnia spędzili z Bodranem na ostrożnym przeszukiwaniem kanapy, łóżka, krzeseł i foteli. Bez skutku – nie znaleźli żadnej z zaginionych pinesek.

              Miawka przez cały dzień schodził jej z drogi, kładąc uszy po sobie i nawet nie próbując dowcipkować. Przynajmniej tyle miał przyzwoitości, sierściuch jeden! Podobnież próbował na własną rękę pozbyć się dzikich lokatorów, wyrzucając ich przez okno tylko po to, żeby zaraz ponownie znaleźć poirytowane karzełki we wnętrzu lodówki. Na razie jedynym efektem tych prób eksmisji był nieziemski bałagan w kuchni, na widok którego Klaudia gotowa była schować dumę do kieszeni i wezwać na pomoc jakiegoś wołchwa. Wyglądało jednak na to, że jej domowy demon miał chociaż kaca moralnego, o którym solennie ją zapewniał na każdym kroku.

- Jeszcze raz usłyszę o tym twoim kacu, to nie ręczę za siebie! – prychnęła w końcu. – Wy miewacie w ogóle kaca, co?

- No pewnie! – żachnął się demon. – Znosimy go nawet gorzej niż śmiertelnicy, ciała z eteru bardzo źle metabolizują alkohol… - umilkł i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zanim zdążył coś powiedzieć, Klaudia machnęła ręką. Poczuła szarpnięcie w dołku i przypływ zmęczenia, gdy dar Minstrela nagiął dźwięki wokół do jej woli, nie pozwalając postronnym podsłuchiwać.

- Jak myślisz, ile im trzeba? – zapytała. – Mistrz Joachim powiedział, że się przystosowały…

- Trudna sprawa – Bodran zastrzygł uszami. – Nigdy nie próbowałem upić krasnoludków… Zwłaszcza takich!

Klaudia podeszła do szafki służącej za barek. Zawartość nie była pokaźna. Ot, przeciętne wino trzymane na bliżej nieokreśloną okazję, nalewka pamiętająca jeszcze czasy babci-nieboszczki oraz butelka jakiegoś mętnego alkoholu marki „szwagier”, którą obdarował bardkę jeden z kolegów. Na razie obawiała się jej otwierać. Mistrz Joachim twierdził co prawda, że jakkolwiek używki działają na bardów tak samo jak na zwykłych śmiertelników, tak Minstrel chroni ich od śmierci z przepicia. Ponoć nawet sprawdzał to empirycznie. Dziewczyna pamiętała jednak, jak jeden z jej kolegów po imprezie z konsumpcją podobnego specyfiku próbował wskoczyć do kałuży na środku Miasteczka Akademickiego, twierdząc, że widzi tam wodnika. Zrobiło się zbiegowisko, ktoś wezwał nawet całkiem prawdziwego kapłana, który co prawda obecności wodnego demona nie stwierdził, za to nałożył na pijanych studentów karę za nieuzasadnione wezwanie egzorcysty. Historia do dzisiaj krążyła po uczelni, a feralny pogromca wodnika zyskał ksywkę „Wołch”.

Jeśli ona uznałaby, że za oknem jakaś wietrzyca pokazuje wulgarne gesty i postanowiłaby wyskoczyć za nią z piątego piętra, to nawet bardowska wątroba na niewiele się zda. Z owej legendarnej już imprezy wyszła obronną ręką tylko dlatego, że wpadła na nią prosto po próbie, z gitarą na ramieniu, i zaraz uwrażliwione alkoholem towarzystwo namówiło ją na śpiewanie co raz to kolejnych piosenek. W związku z tym zwyczajnie nie miała szans dotrzymywać im tempa w piciu. Co w sumie podsuwało jej pewien pomysł…

 

***

 

              Usadowiwszy się na kuchennym stołku, Klaudia stroiła gitarę pod czujnym spojrzeniem czterech par oczu, śledzących ją z otwartej lodówki.

- Szto ona tam zamyszliajet?– dobiegł ją piskliwy szept.

- Idi na huj… - burknął kolejny krasnalek, ale pozostałe zaraz go uciszyły, wskazując na butelkę, kieliszek i cztery naparstki.

- Panowie, mam propozycję – zaczęła słodko bardka. – Skoro już razem mieszkamy, to powinniśmy się lepiej poznać i rozwiązać nasz spór. A ja akurat mam taką butelkę domowego bimbru i chętnie bym ją z wami wypiła…

              Z lodówki dobiegły zaniepokojone szepty wymieszane z entuzjastycznymi piskami:

- Prawilno gawarit! Naliwaj!

- A gitara tiebie zacziem? – jeden z karzełków z podejrzliwą miną wskazał na instrument. – Snowa budiesz kałdawat'?

- Nie, słowo barda – dotknęła owiniętego wokół nadgarstka triskelionu. – Gitarę przyniosłam, bo co to za impreza bez śpiewania…

Widząc niepewną minę demonka, na próbę zagrała kilka akordów, po czym płynnie przeszła do „Katiuszy”. Nieśmiałe oklaski przekonały ją, że wieczór spędzony na słuchaniu radzieckich pieśni nie okazał się zbędną torturą. Po wypiciu kilku naparstków bimbru krasnoludki nawet zaczęły wtórować jej piskliwie, acz niewątpliwie ze szczerego serca. Gdy butelka była już do połowy pusta, to one zaczynały narzucać melodie. Parę toastów później „Żołtyj parachod” mieszał się z hymnem ZSRR i krasnalkom nie przeszkadzało, ani że piją głównie one, ani to że Klaudia ukradkiem odkłada gitarę. Nim ukazało się dno, wszystkie cztery spały już smacznie w pustej maselniczce.

 

***

 

              Klaudia nie posiadała specjalnie mocnej głowy, nawet jak na studentkę czy muzyka, a jedną z pierwszych brutalnych lekcji, jakie odebrała na początku imprez w akademikach było, żeby nigdy nie pić na pusty żołądek. Dlatego też poprzedniego dnia dopilnowała, żeby solidnie najeść się w uczelnianej stołówce. Po lodówce hulał bowiem wiatr, odkąd zagnieździli się w niej dzicy lokatorzy. Oni nie mieli możliwości żywienia się na mieście, w związku z czym rano znalazła ich ledwie żywych w tej samej maselniczce, w której ich zostawiła wieczorem. Uśmiechnęła się z satysfakcją, z całej siły trzaskając szafką. Odpowiedział jej zbolały jęk.

- Tisze baba! – wybełkotał jeden z krasnoludków, poprawiając zsuwającą się na czoło, mocno wymiętoloną czapeczkę.

Nie zareagowała. Zamiast tego z hukiem postawiła czajnik na kuchence. Czekając na pisk gwizdka, zaczęła nucić. Najpierw niewinnie, cicho i w całkiem znośnych rejestrach. Potem proste melodyjki zaczęły przeradzać się w karkołomne ćwiczenia ze skokami ponad oktawę. Przerwała tylko na chwilę, gdy gwizd czajnika nawet ją zaczął irytować. Przez moment rozkoszowała się zbolałymi piskami krasnoludków i błaganiami o litość. Upiła łyk herbaty, pozwalając im uwierzyć, że na tym koniec. Wzięła kilka głębokich oddechów, pewniej stanęła na nogach i swobodnie, jakby od niechcenia zaczęła śpiewać „Arię Królowej Nocy”. Nie musiała nawet sięgać po dar Minstrela, a krasnoludki nie musiały znać germańskiego, żeby wiedzieć, że zemsta bardki jest iście piekielna.

 

***

 

              Przycupnięty w kuchni Bodran z uśmiechem słuchał, jak Klaudia relacjonuje swojemu nauczycielowi przebieg starcia z krasnoludkami:

- Już w połowie arii zaczęły zapewniać, że zrobią wszystko, bylebym zamilkła – chwaliła się.

- Ładne zagranie, winszuję – przyznał mistrz Joachim. – Musiałaś jeszcze śpiewać tarantelę, czy same się wyniosły?

- Nie do końca się wyniosły. Najpierw kazałam im posprzątać cały ten bałagan w kuchni. A potem tak im dobrze szło, że pozwoliłam im zostać pod warunkiem, że będą sprzątać i dbać o lodówkę.

- Trzymasz w domu cienie? – zdziwił się starszy bard.

- W sumie jeden mieszkał ze mną już wcześniej – wzruszyła ramionami. – Jeden w tą, jeden w tą… To już w sumie żadna różnica.

              Bodran odetchnął z ulgą. Bardzo mądra kobieta mocy wyrastała z tej jego Klauduni. Teraz był prawie, ale to prawie pewien, że polubi i to dytko, które dzisiaj rano przylazło za nim do jej lustra. 



Dziękuję Dawidowi Trofimiukowi za konsultację filologiczną oraz Alanowi Sokołowi za wykonanie ilustracji Krasnoludka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz